KAJAKI Mikołaj Lizut
Daremnie pompuję wiosłem. Rwący nurt porywa kajak i przekręca go do góry dnem Głowa obija mi się o kamienie w płytkim potoku. Zaliczam kabinę
Szkoła kajakarstwa górskiego nad Dunajcem między Nowym Targiem
a Nowym Sączem to sztuczny tor z zawieszonymi nad nim różnokolorowymi bramkami.
Na trawie leżą kajaki, które Piotr Sikora, właściciel szkoły przygotował dla mnie i dla Pawła Łukasika z Radia Zet. Są małe, ciasne i wykonane z „kosmicznego”, bardzo wytrzymałego tworzywa.
-Normalny kajak roztrzaskałby się na pierwszej przeszkodzie – twierdzi Piotr. Zakładamy pianki, bo woda w Dunajcu jest zimna. Instruktor robi krótki wykład. – To jest nurt – rysuje strzałkę na tablicy. – Gdy pod wodą jest jakaś przeszkoda, za nią tworzy się tzw. odwój. Woda kręci się jak w pralce. Dobrzy kajakarze potrafią na nich robić akrobacje.
Moja pierwsza „kabina”
Piotrek rysuje cypelek przy brzegu. – Za nim tworzy się cofka. Woda zakręca i tworzy się nurt przeciwny. Kajakarz musi umieć wchodzić i wychodzić z cofki. Granica między nurtem głównym a nurtem w cofce nazywa się hyżką. Piotr ostrzega, że na hyżce najłatwiej mogę się wywrócić.
Na piankę zakładam fartuch ze specjalnego ortalionu. Wygląda jak spódnica. Opinam nim kokpit kajaka, żeby nie nalewała się do niego woda. Zakładam jeszcze specjalną kurtkę i kamizelkę asekuracyjną, która chroni żebra przed kamienistym dnem i nie pozwala utonąć. Na głowę naciągam kask z zaciskami na nos, żeby nie nałykać się wody.
W górze rzeki, na spokojnej wodzie, wskakujemy do kajaków. Nie dość, że są cholernie niewygodne, to jeszcze niestabilne. Trzeba zaprzeć się kolanami o brzegi kokpitu. Zawsze sądziłem, że pływanie kajakiem jest prostsze od pływania rowerem wodnym. Nic podobnego. Moja łódka zaczyna się kręcić w kółko. Dopiero po 20 min. ćwiczeń udaje mi się poskromić kajak. Nie na długo. Gdy chcę głębiej zanurzyć wiosło, by nabrać prędkości, kajak wywraca się do góry dnem. Zatyka mnie zimna woda. – To twoja pierwsza „kabina”, czyli wypadnięcie z kajaka-śmieje się Piotr. Za chwilę wywraca się kajak ubawionego z mojego wypadku Łukasika.
– Kabinowanie się z kajaka jest ostatecznością – tłumaczy Piotrek. -Z każdej wywrotki można się podnieść samemu lub przy pomocy kolegi.
Nasz instruktor wywraca swój kajak i za chwilę wstaje z powrotem. -To się nazywa „eskimoska”. Zaczynamy ćwiczenia.
Wywracam się w kajaku i wiszę pod wodą głową w dół. Stukam w kadłub, żeby Piotrek do mnie podpłynął. Łapię dziób jego łódki, wyginam biodra i już jestem na powierzchni.
Jak w wesołym miasteczku
Wreszcie płyniemy na tor. Każda górska rzeka ma swoją skalę trudności od 1 do 6. Nasz tor oceniono na 3 i – jak na nasze umiejętności – to stanowczo za dużo. Wywracamy się na pierwszym odwoju.
Przesiadamy się na dmuchaną, podwójną kanadyjkę. Wiosło ma tylko jedno pióro (tzw. pagaj). Płynę z Piotrkiem jako pierwszy.
Najpierw na spokojnej wodzie ćwiczymy komunikację: „cała naprzód” – pompujemy do przodu; „kontra” – jeden wiosłuje do przodu, drugi do tyłu,
„przechył” – balansujemy ciałem, żeby się nie wywrócić.
Pędzimy z nurtem. Czuję się jak w wesołym miasteczku. Podskakujemy na odwojach, spadamy z wodnych progów. Na koniec zaliczamy spektakularną wywrotkę. Nurt jest tak silny, że nie sposób się z niego wydostać. Znosi mnie kilkadziesiąt metrów.
Rzeka ciska mną na wszystkie strony, zanurzam się. Z brzegu Piotr rzuca specjalny worek z pływającą liną- rzutką i wciąga mnie do spokojnej cofki.
Gdyby mnie nie wyłowił, wylądowałbym pewnie w Nowym Sączu.
Mikołaj Lizut