SZALEŃSTWO DZIKIEJ RZEKI
Rafting, czyli spływ pontonem górską rzeką, jest sportem dla wyjątkowo sprawnych fizycznie, a do tego zamożnych.
DARIUSZ WOJTALA
Czym jest white water? To pokonywanie górskich rzek na wszelkie możliwe sposoby, najczęściej w kajaku lub pontonie. Niezależnie od tego, co wybierzesz, zawsze dostaniesz solidny zastrzyk adrenaliny. O intensywności doznań decyduje przede wszystkim trudność pokonywanej trasy. Wyraża ją międzynarodowa skala WW (white water). WW I oznacza rzekę łatwą, WW II – umiarkowanie trudną, W W III – trudną, W W IV – bardzo trudną, WW V wyjątkowo trudną, W W VI – to granica pływalności.
Do niedawna rafting uprawiała garstka zamożnych zapaleńców, których stać było na kosztowny sprzęt. Obecnie spróbować może go niemal każdy. Wystarczy zgłosić się do wyspecjalizowanej firmy. Markowy raft (ponton górski) i instruktorzy pozwolą zasmakować tej niesamowitej przygody.
Wybór pada na krakowską Szkołę Kajakarstwa Górskiego
i Raftingu „Retendo”. Z Internetu ściągam podstawowe wiadomości o spływie – jak dojechać na miejsce zbiórki, ile zabawa będzie kosztować oraz w co się ubrać, by po kilku minutach walki z wodą nie trząść się z zimna.
Z Piotrem Sikorą (instruktorem i założycielem szkoły) spotykam się w Sromowcach Niżnych nad Dunajcem. Zanim wraz z pięcioma innymi śmiałkami pomknę dmuchaną tratwą, przechodzę krótkie szkolenie z zasad
bezpiecznego zachowania się na wodzie. Następnie dobieram i zakładam kask oraz kapok. Łapię za pagaj (pontonowe wiosło) i z resztą załogi spycham ponton na wodę.
Wsiadamy i zaczynamy dryfować. Śmiejemy się, rozmawiamy, nie bacząc na komendy sternika-instruktora. Nurt robi się wartki. Przyśpieszamy, zaczyna lekko kołysać. Nagle „łódka” podskakuje, opada i do środka wlewa się trochę wody. Panie piszczą, panowie
kurczowo trzymają się liny oplatającej gumową łajbę. Zapada cisza Czekamy na puszczane dotąd mimo uszu słowa Piotra. Na jego komendę zaczynamy wiosłować.
Na ogół na początku ludzi nie zwracają uwagi na kierownika pontonu i na to, co dzieje się n wodzie. Ale wystarczy ich trochę wystraszyć i zaczynają chodzi jak w zegarku – śmieje się instruktor. Pod jego rozkazami płyniemy dalej bez niespodzianek.
Klient połknął haczyk.
Od dziesięciu lat Piotr Sikor pojawia się wszędzie tam, gdzie rwące rzeki powodują żywsze bicie serca. W wojażach towarzysz mu ponton. Zdarza się, że rozszalała woda jest zbyt niebezpieczna by ryzykować pływanie po ni górskim kajakiem.
Pontonem można płynąć p rzece, która dla kajakarza dostępna jest dopiero po dwóch latach intensywnego treningu – twierdzi Piotr Sikora.
Komercyjny rafting podpatrzył na Zachodzie. Nie myślał wtedy że mógłby zarabiać jako organizator spływów. – Byłem przekonany – mówi – że nie znajdą się chętni do przeżycia takiej przygody.
Zaczął od spływów na Białce i Dunajcu. Jednymi z pierwszych klientów byli pracownicy firmy ubezpieczeniowej. Łącznie 50 osób. Po imprezie pytano go, co można popłynąć jeszcze raz lub zorganizować podobny spływ na innej rzece. – Podobało im się tak bardzo, że pożegnali się ze mną chóralnym „Sto lat” – wspomina Sikora.
– Dunajcem czy Białką można. spłynąć pięć, najwyżej sześć razy. i- Później robi się nudno – mówi instruktor. Dlatego urozmaica pontonowe wyprawy wojnami na wodzie – ludzie polewają się z plastikowych wiaderek i ostrzeliwują a z pneumatycznych pompek. Szkoła organizuje również rafting na torze kajakowym w Wietrznicy k. Krościenka oraz na Słowackiej rzece Vah. Niebawem spragnionych większych wrażeń zabierze na czeską Wełtawę (podczas wypuszczania wody ze zbiornika retencyjnego trudność WW IV) i do Austrii
W Polsce nie ma warunków do uprawiania prawdziwego, a więc mrożącego krew w żyłach – raftingu – mówi Andrzej Ziarko, z warszawskiej firmy Tatra Extreme, która prowadzi szkolenia personalne, doradztwo sportowe, organizuje imprezy i turystykę ekstremalną oraz pracuje na planach filmowych (m.in. z Bogusławem – Lindą przy „Projekcie X”). Nie
dość, że brakuje górskich rzek, to sezon na pływanie jest krótki – od maja do października.
Ponieważ zainteresowanie raftingiem rośnie, spływy pontonami pojawiają się w ofertach różnych biur podróży, pensjonatów i hoteli. SDS Holidays proponuje wczasowiczom znudzonym tureckim słońcem spływ trzynastokilometrową rwącą rzeką. Na fotografiach pokazywanych zainteresowanym pontony mkną po spienionej wodzie.
– To tylko tak groźnie wygląda. Rzeka jest bezpieczna. Płynąć na mogą nawet małe dzieci i osoby starsze. Dotąd na spływie nie zdarzyło się nic złego – uspokajają o ganizatorzy. Na wszelki wypade tzn. gdyby „nie daj Boże coś się stało”, firma proponuje ubezpieczenie.
Z kolei Safari Travel wkomponowała rafting na rzece Athi w 17 -dniową wyprawę po Afryce. W programie oprócz spływu znajdują się m.in. forsowne marsze p bezdrożach Kenii, wizyty w murzyńskich wioskach i przejażdżki na wielbłądzie – wszystko za około 2340 dolarów od osoby. Pływanie pontonem przewidziane je również w ofercie tańszej wycieczki do Nairobi i Parku Narodowego Samburu.
Są też ogłoszenia dla mniej zamożnych. Przykładowo, za 150 zł goście hotelu „Cis” z Przybędza w Beskidzie Żywieckim mogą spłynąć pontonem w słowackich Tatrach Niskich. Gospodarstwo agroturystyczne z Dwerniczka nad Sanem proponuje rafting trzykrotnie tańszy. Pod jednym warunkiem: najpierw musi solidnie popadać, w przeciwnym razie rzeka będzie za płytka.
Dyscyplina jak w desancie
– Polacy wciąż bardzo mało wiedzą o aktywnym wypoczynku, a co dopiero o raftingu. Pontony najczęściej kojarzą się im z tandetą zza wschodniej granicy, a nie z supernowoczesnymi łodziami za kilkanaście tysięcy złotych – ubolewa Piotr Sikora. Na tej niewiedzy często żerują domorośli fachowcy.
– Brakuje godnych zaufania organizatorów spływów i dlatego łatwo można się nadziać na takich, którzy z bezpiecznym dostarczaniem adrenaliny mają niewiele wspólnego – przestrzega Andrzej Ziarko. – Żeby na górskiej rzece nie zrobić sobie krzywdy, trzeba pływać z doświadczonymi ludźmi. Odradzam spływy na własną rękę lub w towarzystwie osób, które niewiele wiedzą o white water. Pod żadnym pozorem nie wolno wsiadać do zdezelowanego pontonu lub próbować płynąć na starej dętce.
Po czym poznać dobrą firmę raftingową? Profesjonaliści dysponują nowoczesnym sprzętem: pontonami ze specjalnymi odpływami, kaskami, kapokami i pagajami. Zdarza się nawet, że ubierają klientów w pianki neoprenowe chroniące przed otarciami i lodowatą wodą (4-10 st. C).
Nie wszystkim się to spodoba, o- ale o zawodowstwie świadczy – również wojskowy dryl organizatorów.
– Przed eskapadą trzeba przejść krótkie szkolenie. Płynący muszą zapoznać się przynajmniej z komendami sternika i uwierzyć mu na słowo, że podejmowane przez niego decyzje będą słuszne, bo ponton to nie miejsce na dyskusje indywidualizm. Bezpieczeństwo załogi zależy od zachowania wszystkich jej członków – wyjaśnia Andrzej Ziarko.
Dobry sternik musi doskonale znać rzekę. Na wodzie nic nie powinno go zaskoczyć. – W spływach na ogół uczestniczą laicy, którzy na górskiej rzece znaleźli się pierwszy raz. Może się im więc zdawać, że instruktor wymądrza się i próbuje komuś pokazać, że jest od niego lepszy. A to nieprawda – kontynuuje Ziarko. – Sternikowi zależy przede wszystkim na tym, by u celu podróży z pontonu wysiadło tylu załogantów, ilu do niego wsiadło.
Organizatorów godnych zaufania poznamy również po obecności kajakarzy eskortujących gumowe łódki (nieodzownej na rzekach o trudności większej niż WW III). – Jeżeli w czasie spływu ktoś wpadnie do rwącej wody, pomoże mu jedynie doświadczony kajakarz, który podpłynie do niesionego prądem człowieka i odholuje do brzegu mówi Andrzej Ziarko.
Firmy pontonowe bez trudu znajdziemy za granicą. – W Słowenii, Francji czy Hiszpanii jest wiele dobrze przygotowanych ekip – przekonuje. Pływać można na całym świecie, bo sport ten jest popularny nie tylko w Australii, Stanach Zjednoczonych, Francji, Szwajcarii czy we Włoszech, ale także w Rosji.
Przyjemne z pożytecznym
– Ponton jest dużą jednostką z opóźnieniem reagującą na każdy ruch pagajem. Dlatego na wodzie potrzebne jest doskonałe zgranie wszystkich pasażerów – mówi Piotr Sikora. – W przeciwnym razie nie popłyniemy tam, gdzie zamierzamy, a rzeka zrobi z nami, co zechce.
– Różnie to bywa z tym zestrojeniem. Zwłaszcza gdy grupa jest niezdyscyplinowana. Czasem zdrowo się napocimy, zanim popłyniemy zgodnie z planem przyznaje Andrzej Ziarko.
Ale to właśnie dzięki potrzebie koordynacji poczynań członków załogi spływy cieszą się zainteresowaniem dużych firm. Menedżerowie coraz chętniej fundują takie ekstremalne wycieczki pracownikom, ponieważ chcą sprawdzić swoich ludzi w niecodziennych warunkach.
– Rafting jest świetnym sposobem na budowanie prawdziwych załóg, ich integrację i poprawę komunikacji wewnętrznej – przekonuje instruktor Sikora.
Po spokojnej rzece pływać mogą prawie wszyscy: bez względu na płeć czy wiek (niektórzy organizatorzy ustalają dolną granicę na 14 lat). Na rozszalałej „białej wodzie” poradzą sobie tylko najlepsi. Prawdziwy rafting jest bowiem sportem dla wyjątkowo sprawnych fizycznie, a do tego zamożnych.
– Dotąd oferowaliśmy ekstremalne spływy jedynie firmom. W tym sezonie ruszamy również z ofertą dla klientów indywidualnych – mówi szef Tatra Extreme. U nas spływ jest drogi, ponieważ zawsze stanowi część większej wyprawy, np. do Afryki lub Patagonii, w czasie której organizujemy np. wspinaczkę i jazdę konną.
Chętnych do dalekich podróży, ze szczyptą ryzyka wpisanego w cenę, nie brakuje, bo interes nakręca samo życie.
– Przepracowani i zestresowani ludzie muszą odreagować, a rafting i inne sporty ekstremalne zapewniają nie znane im wcześniej emocje – mówi Andrzej Ziarko. Poza tym są bardzo modne.
DARIUSZ WOJTALA